Czwartek, 25 kwietnia 2024r. Jarosława, Marka, Wiki
 Szukaj
FACEBOOK RSS EMAIL Strona główna
Planeta Kobiet

Natalia Safran: Tylko o miłość warto się bić

- Wszystkie moje piosenki są o miłości. Wszystko w naszym życiu się do niej sprowadza i do niej dąży. Tylko o nią warto się bić i dla niej ze sobą zmagać, więc najnaturalniej w świecie to właśnie o niej muszę pisać. - mówi Natalia Safran, piękna, zdolna wokalistka, na co dzień mieszkająca w Kalifornii.
Natalia Safran w trzech słowach?
- Niech żyje rock’n’roll!

Czy Twoje dzieciństwo było wypełnione muzyką? Kiedy odkryłaś w sobie talent do śpiewania?

- W domu słuchało się głównie muzyki klasycznej, ale jak dziś pamiętam olśnienie, kiedy pierwszy raz usłyszałam Beatlesów, Beach Boysów, a potem w wieku 13 lat zobaczyłam w telewizji Bruce’a Springsteena, który całym gardłem charczał „Born in the USA” i przeszły po mnie dreszcze. Zrozumiałam wtedy, że nic tak szybko nie potrafi wyzwalać emocji i uderzać prosto w serce jak muzyka. Śpiewam od dzieciństwa, jako nastolatka ćwiczyłam śpiew operowy i układałam własne piosenki, ale to dopiero mój brat Mikołaj Jaroszyk skłonił mnie do zajmowania się muzyką profesjonalnie. Najpierw namówił mnie do nagrania kilku utworów z naszym przyjacielem, muzycznym idolem i fenomenalnym gitarzystą z Poznania, Maciejem Sobczakiem. Praca i koncerty z Maciejem i jego zespołem Hot Water były fantastycznym doświadczeniem, a potem napisałam słowa do nowej piosenki Mikołaja i odtąd muzycznie robiłam już wszystko z nim. Rozumiemy się w lot, mamy tę samą muzyczną intuicję i kiedy jesteśmy razem, zazwyczaj do rana pracujemy nad materiałem. On pisze większość muzyki, ja słowa i razem dopracowujemy linie melodyczne, chórki i aranże.

O czym śpiewasz? Jak dobierasz tematy do swoich utworów?

- Kiedy mnie po raz pierwszy o to spytano, zdałam sobie sprawę, że prawie wszystkie moje piosenki są o miłości. Wszystko w naszym życiu się do niej sprowadza i do niej dąży. Tylko o nią warto się bić i dla niej ze sobą zmagać, więc najnaturalniej w świecie to właśnie o niej muszę pisać. Poza tym kto by się kłócił z Johnem – „All you need is love”!

Opowiedz proszę coś o swojej ostatniej płycie...
- Była bezpośrednio „zamówiona” przez fanów, bo jej budżet został ufundowany w całości przez międzynarodowy crowdfunging w wirtualnej wytwórni Sellaband. W rekordowym czasie kilku miesięcy wybiliśmy się na pierwsze miejsce spośród ponad dziesięciu tysięcy artystów, zbierając 50 tys. dolarów na nagranie płyty. Pracowaliśmy nad nią w Los Angeles i w Polsce z niesamowitą ekipą muzyków, między innymi z legendarnym amerykańskim producentem chilloutu Kiranem Shahani, twórcą kultowych grup Supreme Beings of Leisure i Bitter Sweet, basistą i mikserem Robem Chiarelli, który na co dzień pracuje z Madonną, Shakirą, Pink czy Quincy Jonesem, Rafałem Paczkowskim, Michaelem Railtonem, klawiszowcem grupy Live i Kostkiem Andreevem. Włożyliśmy w ten album całą naszą pasję i jest to produkcja na najwyższym światowym poziomie, za którą jesteśmy w stu procentach odpowiedzialni i bardzo z niej dumni. Szybko została doceniona w Stanach, które są jak wiadomo najtrudniejszym, najbardziej wybrednym rynkiem. Pierwszy singiel „Hey You” trafił najpierw do filmu „New In Town” z Renee Zellweger, a po nim inne nasze piosenki na kolejne hollywoodzkie ścieżki dźwiękowe. W tej chwili usłyszeć nas można w kilkudziesięciu amerykańskich stacjach radiowych i... w kinie - w komediach „Best Night Ever”, „Starving Games” i w pierwszych scenach thrillera „Mindscape”.

Gdybyś mogła określić styl swojej muzyki...
- Napisano o niej, że to Rocker Chill i bardzo mi się ta nazwa podoba. Jest w niej dużo chilloutu i elektroniki, ale jest też dużo gitar i melodyjności.

Do kogo kierujesz swoją twórczość? Szufladkujesz jakoś swoich odbiorców?

- Często słyszę od różnych menadżerów i speców od marketingu, którzy chcieliby nas reprezentować, że muszę pisać dla konkretnej publiczności, wiedzieć kim ona jest i próbować się wpasować w jej gusty. Jesteśmy w takim razie, Mik i ja, swoją własną publicznością, bo nie wyobrażam sobie kalkulować materiału i jego odbiorcy, a możemy tworzyć tylko taką muzykę, którą w stu procentach czujemy i której sami chcemy słuchać. To chyba też przychodzi z wiekiem - żadne z nas nie ma siedemnastu lat, więc wiemy dobrze na co nas stać i nie musimy tracić czasu na próby wpasowania się w czyjekolwiek oczekiwania. Powiedziałabym, że nasza publiczność potrafi docenić dobrą produkcję i aranże, lubi melodyjność i pewne muzyczne wyszukanie, krótko mówiąc, czytelnicy tego magazynu! Nie sądzę na przykład, żeby kochali nas fani disco polo, Justina Biebera czy Feel, ale jeśli się mylę, to daj im Boże zdrowie!

Czujesz się obdarowana przez Boga umiejętnością docierania do ludzkiej duszy?

- No, to już byłaby megalomania! Słyszę często od fanów, że uwielbiają naszą muzykę. Dostaję masę rozanielonych wiadomości przez mój website, Twitter i Facebook, ale Boga bym od tego trzymała z daleka. Chociaż jestem w niebie kiedy słyszę, jak bardzo ktoś lubi nasze dźwięki albo jak jedna z naszych piosenek pomaga komuś wybrnąć z dołka.

Dlaczego tak mało Ciebie w Polsce? Świadomie wybrałaś karierę za granicą?
- Nie tak znowu mało. W końcu w Polsce wydaliśmy najpierw płytę i sprzedała się w całym nakładzie. Promowaliśmy ją szeroko w radiu, telewizji i prasie i jej odbiór był naprawdę fantastyczny. Ale na co dzień łatwiej mi funkcjonować w Los Angeles, bo stamtąd oddziałuje się automatycznie na cały świat, podczas kiedy polski rynek jest mały i wyłącznie lokalny. Poza tym ja zajmuję się też produkcją filmową, a jej mekka jest w Kalifornii. No i tam też jest mnóstwo uśmiechniętych otwartych ludzi i dużo słońca.

Gdybyś mogła ocenić polski rynek muzyczny i porównać go z tym zza oceanu...
- Nasze lokalne produkcje odstają często jakością od tych amerykańskich. Na polskim rynku jest mnóstwo muzycznych weteranów, bezrefleksyjnych naśladowców zachodniego mainstreamu, a mało jest miejsca dla nie tak wielu jeszcze nowych artystów, którzy tworzą niezależnie, na swój własny sposób. W polskiej muzyce popowej czasami nie dostrzegam wyraźnej melodii czy oryginalnych brzmień i własnego stylu. Potrzeba nam więcej Lipali, Bródek i Rust!

Kayah w jednym z wywiadów powiedziała, że w każdym artyście istnieje emocjonalne niezrównoważenie. Sami stwarzają skrajne sytuacje, żeby coś poczuć mocno i naprawdę... Zachowują się histerycznie, ale z tego rodzą się teksty i muzyka. Zgadzasz się z jej opinią? Znasz stan tego typu emocjonalnych huśtawek, ekstremalnych sytuacji?

- Kayah jest niesamowitą artystką, więc nie mogę kwestionować jej metod, ale mam zupełnie odwrotne preferencje. Nie lubię dramatów i nie jestem skłonna do huśtawek emocjonalnych. Kiedy jestem w stresie, nie potrafię tworzyć, zanim nie rozładuję napięcia i nie upewnię się, że wszystko i wszyscy są OK. Mnie potrzebny jest czas i spokój ducha, a mocno i naprawdę czuję zawsze.

Bywasz w życiu poddawana ekstremalnym próbom?
- Na początku mojej kariery, kiedy jako młodziutka dziewczyna prosto spod rodzinnego klosza musiałam dawać sobie radę w wielkim, dzikim świecie mody w Paryżu, a potem w Nowym Jorku, często spotykałam się z trudnymi sytuacjami i nie raz zwalczałam w sobie panikę, niepewność siebie, samotność. Dziś mogę śmiało spojrzeć za siebie i powiedzieć, że nie mam się z tamtych czasów czego wstydzić, ani czegokolwiek żałować. Zawsze ufałam intuicji i mojemu poznańskiemu zdrowemu rozsądkowi, który, myślę do dzisiaj, pozwala mi radzić sobie ze wszystkim z dystansem i dosyć dużym spokojem. Przeszłam już w życiu tyle, że nie łatwo mi zaimponować i jeszcze trudniej wyprowadzić z równowagi, więc musiałoby się zdarzyć coś niesamowitego, żeby zasłużyło na miano ekstremalnej próby. Zostawiam to na sytuacje, które naprawdę wymagają nerwów, jak bezpieczeństwo rodziny i zdrowie, a z tym życie do tej pory traktowało mnie bardzo łaskawie. Chociaż raz w Teksasie ścigało mnie tornado. Nie było nic widać przed ani za samochodem, szalała wichura i grad i przez chwilę było naprawdę groźnie.

Mówią o Tobie, że jesteś wrażliwa, ale niezniszczalna. To prawda?

- Wydrukuję to sobie i zawieszę nad biurkiem. Nie wiem kto mi robi taki dobry PR, ale brzmi to idealnie, prawda? Od jutra taka właśnie będę.

Patrzysz rano w lustro i co myślisz?
- Czasami: o Jezu, niech się pani na mnie nie patrzy. A czasami: wow, widać że się wreszcie dobrze wyspałam!

Ostatnio zagrałaś u boku nieżyjącego już Paula Walkera w filmie „Hours”, który współprodukowałaś. Opowiedz jak do tego doszło?
Do poznania Paula, produkcji filmu...

- Paula poznałam lata temu, kiedy wraz z moją firmą produkcyjną The Safran Company zaczęliśmy rozmawiać z nim o zagraniu głównej roli w naszym filmie „Vehicle 19”. Słyszałam o nim same najlepsze rzeczy, w tym od Neala Moritza, producenta „Szybkich i Wściekłych”, ale przy bliższym poznaniu Paul przeszedł szybko moje nawet najbardziej pozytywne oczekiwania. Film kręciliśmy w Południowej Afryce, gdzie warunki były często trudne, a on zawsze najpierw przejmował się naszym zespołem produkcyjnym i zdjęciami, a nie swoim komfortem. Miał fantastyczne poczucie humoru i dziecięcy entuzjazm, był nieustraszony, pracował ciężko i nigdy nie gwiazdorzyl. Dlatego też został naszym współproducentem i mieliśmy w planie wiele wspólnych filmów. Drugi film, jaki dane nam było razem zrobić, to „Hours”, najambitniejsza rola w życiu Paula, która okazała się być jego ostatnią. Gra w nim ojca walczącego o życie nowonarodzonej córki w obliczu śmiertelnego huraganu Katrina w opuszczonym nowoorleańskim szpitalu. Jest to jego najlepsza rola, w której dał z siebie wszystko. Uwielbiałam go w „Running Scared” i zawsze na ekranie emanował charyzmą, ale wiedziałam, że stać go na wiele więcej. W „Hours” pokazał intensywność i artystyczną dojrzałość, jaką dysponuje niewielu aktorów. Poddał się tej roli i rozumiał ją dobrze, będąc samemu ojcem. Mówił, że dlatego nie bał się tak emocjonalnie obnażyć. Fascynujące było oglądać go codziennie w akcji, idącego na całość. Ten film był dla niego wielkim wyzwaniem i był z niego bardzo dumny. Świat miał zobaczyć co tak naprawdę potrafi. Kilka tygodni przed premierą zaczęły wychodzić pierwsze fenomenalne recenzje, było ogromne zainteresowanie filmem i rolą Paula, a szóstego grudnia miał wyjść teledysk zapowiadający „Hours”, który przygotowaliśmy z Paulem do „All I Feel Is You” - mojej piosenki z filmu. Ostateczną jego wersję miałam mu pokazać w dzień, jak się okazało, wypadku. To najsmutniejsza ironia losu, że nasz teledysk stał się nagle pożegnaniem. Wszystkie wpływy ze sprzedaży piosenki zbieramy teraz na ROWW.

Jak wspominasz pracę z bożyszczem kobiet? Czy naprawdę był taki seksowny, szarmancki i dowcipny, jak o nim pisały gazety?
- Paul na miano bożyszcza zasłużył jak nikt inny. Był super dżentelmenem i miał szacunek do każdego, z kim pracował na planie - od reżysera po ostatniego asystenta, i poza planem. Wysoki i męski, był w relacjach z kobietami szarmancki to prawda, ale było w nim też coś nieśmiałego i chłopięcego. A do tego ten rozbrajający uśmiech i najbardziej błękitne oczy. A kiedy patrzył na ciebie czułaś, że skupiał na tobie całą swoją uwagę. Był fantastycznym ojcem i miał zawsze dobrze poukładane priorytety, co imponowało mi najbardziej. Na pierwszym miejscu stała zawsze Meadow jego córka, rodzina i przyjaciele. Za wszelką cenę unikał poza planem prasy i rozgłosu. Podróżował w najdalsze zakątki świata, żeby surfować i zdobywać góry, z dala od czerwonych dywanów Hollywood. Zbudował Reach Out WorldWide, niesamowitą organizację pierwszej pomocy, niosącą ratunek wszędzie tam gdzie na świecie zdarzały się masowe tragedie, jak np. tornada na południu Stanów czy tajfun na Filipinach. Na rzecz jego ofiar właśnie Paul zorganizował akcję charytatywną, po której wracając zginął tamtego dnia. Sam latał z personelem ROWW na wyprawy ratunkowe, zakasywał rękawy i brał się do roboty. Był jedyny w swoim rodzaju.

Mieszkając i pracując w Stanach spotykasz się z gwiazdami światowego kina i muzycznej estrady. Oglądałam Twoje zdjęcia z Puff Dady`m, Paris Hilton, Patrickiem Dempsey`em, Matthew Mcconaughey`em. Które spotkania wspominasz najmilej?
- Paula zawsze lubiłam najbardziej i był mi najbliższy. Ale gros ludzi na topie, z którymi się stykam, jest w porządku. Większość ma klasę i etykę pracy, doceniają kiedy traktuje się ich poważnie i odpłacają tym samym. Cieszę się z ostatnich sukcesów Matthew McConaughey`a, bo to przemiły facet i wspaniały aktor. Sean (P. Diddy) jest niesamowitym strategiem i biznesmenem i zawsze wie jak mnie rozbawić. Wpadłam ostatnio na urodzinach przyjaciółki na Beyoncee i ponarzekałyśmy sobie na zmęczenie i stres godzenia pracy z czasem dla naszych dzieci. Gwiazdy to ludzie, jak cała reszta, więc na co dzień są po prostu takie jak każdy. No, może z wyjątkiem obstawy.

Świat Hollywood, cały jego blichtr nie przeraża Cię?

- Blichtr może być wszędzie, gdzie jest show-business, czy w światku warszawskim czy w wielkim Hollywood i tylko wtedy, kiedy się w nim bierze udział - robi coś dla picu, szuka uwielbienia, goni sławy bez talentu. Ja robię swoje, nagrywam taką muzykę jaką chcę, produkuję niezależne filmy i otaczam się tylko ludźmi, którzy mają coś ciekawego do powiedzenia. W Los Angeles jest niesamowita scena muzyczna, kilka razy w tygodniu chodzimy całą paczką na koncerty, premiery i ciekawe dinner parties, a nasz dom jest zawsze pełen gości. Podróżujemy też dużo i często dane nam jest „pomieszkać” w nowych miejscach, w których kręcimy filmy. Moje Hollywood jest pełne przyjaciół, muzyki, pracy, no i naprawdę dobrej pogody. Nie ma miejsca ani czasu na blichtr.

Umiesz czerpać radość z prostych, małych rzeczy? Co sprawia, że czujesz się szczęśliwa?
- Często myślę, że to moja największa wada - celebrowanie najmniejszych rzeczy. Czasami potrafię tak zgubić się w porannej filiżance herbaty albo rozmowie z moja córcią nad śniadaniem, że spóźniam się na ważne spotkanie. Słoneczne poranki są moją zgubą, szczególnie kiedy czytam w ogrodzie gazetę, a na kolanach siada mi kot. Naprawdę trudno mi się wtedy mobilizować do działania. Uwielbiam cotygodniowy lunch z przyjaciółkami, masaże, czy niedzielne wylegiwanie się w łóżku. Najbardziej lubimy wtedy z mężem wyszukiwać dla Lou Lou nasze ulubione videoklipy na youtube albo stare kino. W tej chwili mamy we trójkę obsesję na punkcie The Animals, Hendrixa, Radiohead, Freda Astaire i Grace Kelly. Jestem szczęśliwa w deszczu, na plaży, na spacerze, na południu Francji, na popołudniowej herbacie, na koncercie. Chociaż najłatwiej chyba odprężam się z Peterem i Lou Lou, w naszym domu, po dobrej kolacji albo przy dobrym filmie. Późna noc po długim dniu, w łóżku, że słuchawkami na uszach, Deftones, Atoms for Peace albo Eddie Vedder, na cały regulator – raj...

Plany na rok 2014?
- Więcej spać, więcej jogi, zacząć wreszcie medytować, wydać resztę naszych piosenek w Stanach, nakręcić The Conjuring II („Obecność 2”) w maju w Londynie i jeszcze dwa filmy teraz w preprodukcji, zaadoptować dziecko.

Info do sesji: NataliaSafran.com
Oprawa fotograficzna: Kamil Pionkowski / PIONKOWSKI.PL
Stylizacja: Karolina Pytlakowska / DECOLOVE.pl
Make up: Dorota Kumosińska
Wnętrza: Marta Bielewicz / Pinkmartini.pl
Produkcja: Dionizy Płaczkowski
Backstage video: Łukasz Sabatowski / video4net.pl

Serdeczne podziękowania dla Piotra Staraka za pomoc w realizacji sesji.

Więcej na: www.nataliasafran.com oraz www.facebook.com/TheNatalianSafran
Oceń ten artykuł:  1 pkt 2 pkt 3 pkt 4 pkt 5 pkt    Aktualna ocena: 5,00
 
Wyślij e-mail rekomendujący ten artykuł
E-mail adresata
 
 
Natalia Safran: Tylko o miłość warto się bić
- Wszystkie moje piosenki są o miłości. Wszystko w naszym życiu się do niej sprowadza i do niej dąży. Tylko o nią warto się bić i dla niej ze sobą zmagać, więc najnaturalniej w świecie to właśnie o niej muszę pisać. - mówi Natalia Safran, piękna, zdolna wokalistka, na co dzień mieszkająca w Kalifornii.
Czytaj cały artykuł

 
Twoje Imię i Nazwisko
 
Twój E-mail
 
 
Dodaj swój komentarz do artykułu.
 
Komentarz
Autor
 

Wasze Komentarze

Jeszcze nie skomentowano powyższego artykułu.

Wszystkie komentarze są własnością ich autorów. Autor ponosi pełną odpowiedzialność za treść wpisu. Jeżeli wynikną z tego konsekwencje prawne, planetakobiet.com.pl może przekazać wszelkie informacje stronom zainteresowanym na temat danego użytkownika oraz pomóc w jego zlokalizowaniu.

Konkursy

Wywiady z gwiazdami

Nasza Ankieta

Najprzystojnieszy polski aktor to?

zagłosuj
Moda   Trendy   Projektanci   Modna w ciąży   Ciekawostki   Porady stylisty   Zdrowie i Uroda   Zdrowie   Uroda   Make-up   Rozmaitości   Kącik kulinarny   Z życia wzięte   Wielki świat   Motoryzacja   Nasze dzieci   Porady   Nasz ślub   Kultura   Muzyka   Kino   Teatr   Książka   Sztuka   Konkursy   Konkurs SMS-owy   Konkurs książkowy   Konkurs muzyczny   Wywiady z gwiazdami   Kominek    
Copyright © 2024 Planeta Kobiet. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie L77 - Strony internetowe Strony internetowe