Sobota, 20 kwietnia 2024r. Agnieszki, Amalii, Czecha
 Szukaj
FACEBOOK RSS EMAIL Strona główna
Planeta Kobiet

Dorota Miśkiewicz: Lubię być szczęśliwa

Zdolna, piękna, niezależna. W jej życiu jest wiele szczęśliwych trafów. Gdy ktoś lub coś ją drażni, przyjmuje to jako lekcję pokory i zgody na inność. Nie ma zadania, z którym nie potrafiłaby sobie poradzić. Dorota Miśkiewicz swoją pracą stara się uszczęśliwiać ludzi. Skończyła 40 lat, ma klasę, styl i – jak podkreśla – z wiekiem ma w sobie coraz więcej akceptacji.
Mało kto wie, ale w tym roku mija 20 lat Twojej pracy artystycznej. To nie byle jaki jubileusz!
- Muszę się przyznać, że zupełnie tego nie zauważyłam! Faktycznie, od 1994 roku, czyli od konkursu wokalnego w Zamościu, minęło 20 lat! Wtedy był to jedyny konkurs dla wokalistów jazzowych w Polsce, więc dojście do finału napawało dumą. Zajęłam wtedy drugie miejsce, zaczęłam koncertować, rok później zaprosił mnie do współpracy Włodzimierz Nahorny. Bardzo lubię tamten okres mojego życia, bo wtedy zaczęły się spełniać moje marzenia.

Wydałaś 4 solowe albumy. Ale ostatni, „Lutosławski, Tuwim. Piosenki nie tylko dla dzieci” nagrałaś z zespołem Kwadrofonik. Wyjątkowa płyta, mówi się nawet, że to najciekawszy projekt na rok Lutosławskiego. Skąd ten pomysł i dlaczego akurat Kwadrofonik?
- Właściwie pytanie powinno brzmieć: dlaczego akurat ja? Rok 2013 był idealny dla tego projektu. Setna rocznica urodzin Witolda Lutosławskiego, 60. rocznica śmierci Juliana Tuwima. 10 piosenek, które kompozytor napisał do wierszy miało być zaaranżowanych przez Kwadrofonik specjalnie na Biennale Sztuki dla Dziecka w Poznaniu. Należało tylko wybrać wokalistkę. Padło na mnie! Dlaczego? Prawdopodobnie dlatego, że znam nuty (śmiech). Kwadrofonik to zespół poważnych instrumentalistów zajmujących się na co dzień muzyką współczesną. Aranżowanie piosenek Lutosławskiego wymaga edukacji muzycznej, wykonanie niektórych z nich również, szczególnie w sytuacji, gdy na przygotowanie całości jest mało czasu, a tak było w naszym przypadku. Pamiętam, gdy pierwszy raz usłyszałam przearanżowane piosenki i swój zachwyt. Uznaliśmy, że trzeba to nagrać. Nasz album uzyskał status „złotej płyty” oraz nominację do Fryderyka. Dzięki wsparciu Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, niebawem ruszamy w trasę koncertową. To nie jest typowy dziecięcy projekt. To przyjemność i dla dzieci, i dla rodziców, a w wersji koncertowej towarzyszą mu fantastyczne wizualizacje Jago VJ!

Oglądałam Wasz koncert w TVP, wizualizacje rzeczywiście robią wrażenie. Jednocześnie wciągasz też do zabawy dzieci.
- Chcemy zwrócić uwagę dzieci na bogactwo instrumentów. Kwadrofonik to dwoje pianistów i dwoje perkusistów. Na scenie stoją więc dwa fortepiany i cała masa instrumentów perkusyjnych. Dzieci z zaciekawieniem przyglądają się marimbie, wibrafonowi, cymbałom, dzwonkom... Pokazujemy im, jakie brzmienia można wydobyć z różnych instrumentów, potem te same brzmienia mogą usłyszeć w piosenkach.

Widząc, do ilu projektów jesteś zapraszana, stwierdzam, że musisz być ceniona i lubiana w artystycznym świecie. Od lat widujemy Ciebie m.in. u boku Grzegorza Turnaua. Kraków chyba jest Tobie po drodze, śpiewałaś też przecież Szymborską.

- Tak, zaśpiewałam jej wiersz „Przy winie” z muzyką Włodzimierza Nahornego, napisany niegdyś dla Łucji Prus, która nie zdążyła go wykonać. Piosenka znalazła się na specjalnym albumie „Wisława Szymborska”. Poznałam panią Wisławę przy okazji promocji jednego z jej tomików. Jednak, jeśli już o tym mówimy, to bardziej jestem związana z sekretarzem noblistki, Michałem Rusinkiem, który napisał sporo tekstów na moje ostatnie płyty. A z Grzegorzem Turnauem też świętujemy chyba mały jubileusz, bo od naszego spotkania, podczas którego mierzyliśmy się z pierwszą wspólną piosenką "Pod rzęsami", minęło już 10 lat.

Masz stadną naturę?
- Tak. Mam dużą potrzebę i towarzystwa, i samotności Jeśli chodzi o muzykę, to uwielbiam wszelkie kooperacje.

Wszelkie, ale nie ze wszystkimi?
- Z tymi, którzy mi się muzycznie podobają. To jedyne kryterium. Ostatnio dostałam propozycję od młodych chłopaków z zespołu Taktoprawda, żebym z raperem Ńemym nagrała jedną z piosenek. Kompletnie nie moja stylistyka, ale tak to dobrze grało, świetny groove i energia. Pomyślałam: super, niech zejdą się dwa odległe światy! Nie mogłam się nie zgodzić.

Wspomnijmy jeszcze jeden z ostatnich projektów, realizowany z inicjatywy Grzegorza Wasowskiego, „Wasowski odnaleziony”.
- Z Grzegorzem poznaliśmy się przy okazji KOC-a (Komicznego Odcinka Cyklicznego), kilka razy byłam gościem w tym programie. A płyta, która wyszła w zeszłym roku, jest wyjątkowa! Grzegorz wygrzebał z szuflady mniej znane nagrania swojego taty, Jerzego Wasowskiego. To wersje "demo" piosenek, na których kompozytor śpiewa i gra na pianinie, aby ułatwić naukę przyszłym wykonawcom. Ot, co! A teraz my możemy słuchać ich z akompaniamentem całej orkiestry, która została zaaranżowana i mistrzowsko poprowadzona przez Krzysztofa Herdzina. Mało tego, możemy słuchać głosu pana Jerzego w duetach: z panią Ireną Santor, Anną Marią Jopek, Moniką Borzym i ze mną! W życiu nie wpadłabym na to, że przydarzy mi się tak wzruszająca chwila, jak śpiewanie z samym Jerzym Wasowskim! Grzegorz wybrał mi utwór „Lubię być szczęśliwa”. I faktycznie, lubię być szczęśliwa! Zawsze się uśmiecham, gdy ją śpiewam. Podoba mi się lekkość starych piosenek.

Nie zapominajmy o Cesarii Evorze, o którą pyta Ciebie wiele osób… To jedno z tych spotkań, które cenisz najbardziej na swojej drodze. Wasza „Um pincelada” nie zniknęła w zalewie propozycji muzycznych.
- W moim życiu jest wiele szczęśliwych trafów. Wiele rzeczy przychodzi do mnie sama. Tak było we wszystkich wymienionych wyżej projektach. Tak było też przy tym duecie. Może w poprzednich wcieleniach byłam grzeczna? (śmiech) Dostałam telefon z Sony, że Cesaria szuka kogoś do duetu i oni chcą zasugerować mnie. I co ja na to? Resztę już znamy: piosenka została nagrana “korespondencyjnie”, ale spotkałyśmy się już przy teledysku i zdjęciach, a potem na koncertach. Czułam się wtedy, jakbym cofnęła się o kilka lat, taka młodzieńcza radość!

Mało kto w Polsce wie jednak o Twoim duecie ze Stefano Bollanim. Opowiedzmy, proszę, słów kilka o przepięknym „So Gia” („Sodade”). Ty śpiewasz po włosku, Stefano po polsku.
- Myślę też, że mało kto w Polsce wie, kim jest Stefano Bollani. Zgodził się zagrać ze mną i zaśpiewać na składance wydanej we Włoszech w hołdzie Cesarii Evorze. Śpiewamy po włosku, kreolsku i polsku. Stefano jest pianistą najwyższej klasy, jazzmanem, który występuje w najlepszych salach koncertowych świata. Niedawno nagrał płytę z Chick'iem Coreą.

Wiele miłych spotkań, także tych artystycznych, to – jak wspomniałaś – kwestia szczęśliwego trafu. Wierzysz w przypadki czy w przeznaczenie?

- Dziś dużo mówi się o tym, że wszystko dzieje się po coś lub z jakiegoś powodu. Trudno nie przyznać racji, że przyczyna i skutek są ze sobą powiązane. Nie wiem czy to przeznaczenie, raczej jakiś rodzaj konieczności, którą jednak można zmienić, jeśli zmienimy swoje myślenie. Z drugiej strony Tomasz Stańko w książce „Desperado” pięknie opowiada o przypadkowości. Jest w niej jakaś głębia. Myślę, że nasze życie składa się i z jednego, i z drugiego. Wszystko się tak przeplata, że przypadek i przeznaczenie stają się jednym i tym samym, tak to czuję. No i do tego jeszcze jest nasza wolna wola, żeby nie było, że wszystko się odbywa poza nami. A propos, mój ostatni wyjazd wakacyjny wyglądałby inaczej, gdyby nie zepsuł mi się telefon. Już wykręcałam numer, żeby zarezerwować hotel w Gdyni, gdy okazało się, że aparat wysiadł. Resztę wieczoru zajęło mi jego naprawianie, a następnego dnia stwierdziłam, że nie musi to być Gdynia, mogę przecież pojechać do Ustki! Spotkałam masę znajomych i zamiast samotnych spacerów, byłam otoczona licznym towarzystwem.

Byłaś kiedyś w Brazylii? Jak się domyślasz, zadaję to pytanie nieprzypadkowo.
- Żałuję, że nigdy tam nie dotarłam. Ani z koncertami, ani prywatnie. Ale, owszem, wiem dlaczego pytasz. Lubię muzykę brazylijską, po prostu! Bardzo inspiruje mnie ten rodzaj pulsacji! Lubię zarówno smutną bossa-novę, jak i wesołą sambę.

Ale czy korzenie swojej twórczości odnajdujesz też w polskiej muzyce?
- Myślę, że tak. Jakiś rodzaj nostalgii, tęsknoty, dla mnie to typowo polskie. Mam nadzieję, że słychać je również u mnie.

Jakie kraje, poza Brazylią, chciałabyś odwiedzić? Lubisz podróżować?
- Mamy wesołą paczkę znajomych, z którymi jeździmy w dalekie zakątki świata. Byliśmy w Wietnamie, Kambodży, Tajlandii, na Bali. Poza Brazylią marzą mi się Wyspy Zielonego Przylądka. Ale lubię też bliższe, europejskie kraje, takie jak Grecja, Włochy, Hiszpania. Nie jestem typowym turystą zaliczającym obowiązkowe atrakcje. Uprawiam coś na kształt turystyki kulinarnej, tzn. zwiedzam okoliczne restauracje.

Czy twoja ulubiona potrawa to tuńczyk, o którym śpiewasz?
- Wyjazd do wyżej wymienionych krajów jest cudowną okazją do zjedzenia świeżej ryby, czy owoców morza. Zjadam ich zdecydowanie za dużo podczas wyjazdów. Jestem w zasadzie wszystkożerna, choć do larw, pająków i robaków na razie nie mam przekonania, może to jeszcze przede mną (śmiech). Pewien przewodnik w Kambodży opowiadał nam jak pyszne są szczury. Twierdził, że w jego kraju je się wszystko.

Miałaś jako dziecko ulubionych polskich artystów i zespoły, z tzw. popularnej muzyki, z topowych wykonawców lat 70., 80. czy 90.?
- W latach 80. lubiłam Wham! i Michaela Jacksona. W 70. byłam jeszcze dzieckiem, a w 90. interesował mnie tylko jazz. Zresztą od początku słuchałam innej muzyki, niż rówieśnicy. Raczej imponowały mi kasety przywożone przez tatę: George Benson, David Sanborn, Sergio Mendes, Chet Baker...

Wiele się od tamtych czasów zmieniło…
- Tak, zmieniło się. Czarno-biały telewizor, który wygrałam na festiwalu Białostockie Malwy w 1993 roku już nie działa, bo nie mam jak do niego wpiąć dekodera (śmiech). No i już nie słucham kaset, a i płyt też pewnie niebawem przestanę słuchać, bo znikną.

Faktycznie, teraz Internet i technologie rozwijają się dynamicznie. Jaki jest Twój stosunek do dostępności dóbr kultury w sieci?

- Absolutnie pozytywny. To ważne, że ludzie mają dostęp do kultury. Teraz jedynym problemem jest to, żebyśmy my, twórcy, mieli z tego coś więcej, niż tylko popularność. Musi być jakiś nowy system, który będzie akceptowalny dla twórców i dla odbiorców. Kampania Legalna Kultura walczy o uświadamianie młodych ludzi, żeby korzystali z legalnych źródeł. Dzięki temu ich idole będą mogli nadal nagrywać.

A jest coś, co smuci Cię w Twoim zawodzie i w postawach ludzi?

- Ludzie są zazdrośni, i to nie tylko w moim zawodzie. Ale nie wiem czy mnie to smuci, tak po prostu jest, ja też nie jestem wolna od tego uczucia.

A czy cokolwiek Cię po ludzku wkurza?
- Zdarzają się ludzie, którzy mnie drażnią. Gdy są np. zbyt uparci, albo ograniczeni w myśleniu, albo nie empatyczni. Wtedy tłumaczę sobie, że to dla mnie piękna lekcja – pokory i zgody na inność. Albo też po prostu czekam aż mi przejdzie (śmiech).

Jesteś spełnioną kobietą – zawodowo i prywatnie?
- Mam rodzinę, stałego partnera, pracę, pieniądze, czas dla siebie. Spełnienie jakoś mi się źle kojarzy, jakbym już wykonała, co miałam wykonać. Wolę stwierdzenie, że jestem zadowolona.

Czy coś w życiu przegapiłaś?
- Nawet jeśli tak było, to zapewne zrobiłabym to kolejny raz, więc nie rozpamiętuję.

A gdybyś dziś miała zaczynać?

- To zdecydowała bym się na to samo – na śpiewanie. Myślę, że artyści są po to, aby czynić świat piękniejszym.

Czujesz taką misję?
- Specjalnej misji nie odczuwam, ale podczas koncertów, gdy dochodzi do spotkania z publicznością, staram się ją najzwyczajniej w świecie uszczęśliwić. Skończyłaś 40 lat.

Czy patrząc z perspektywy czasu, zmieniłaś się przekraczając kolejną barierę?
- Jaką barierę?! Dzień, jak co dzień, ja taka sama jak wczoraj. Owszem, dojrzewam, coraz więcej akceptuję i nabieram pewności siebie. Patrzę też na swoje ciało i zmagam się z myślą o przemijaniu. Ale czy się zmieniam w kogoś innego? Nie. Kobiety radzą sobie z tym lepiej niż mężczyźni? Dla wszystkich starzenie się jest wyzwaniem. Mężczyźni mają więcej testosteronu, a on nie pozwala im się przyznać do słabości i chyba również do starości. Ale za to mężczyźni są dłużej młodzi. Nawet cali w zmarszczkach są nadal atrakcyjni fizycznie. Zresztą teraz, w dobie operacji plastycznych starość ma inny wymiar, jest ukrywana.

Jakie jest to nasze imperium, imperium kobiet?
- Kobiety są coraz bardziej niezależne, coraz mocniejsze. To cieszy! Jeśli będziemy dbać o solidarność kobiecą, to faktycznie możemy stworzyć imperium.

Rozmawiała: Marta Antczak
Zdjęcie: Sony Music
Oceń ten artykuł:  1 pkt 2 pkt 3 pkt 4 pkt 5 pkt    Aktualna ocena: 3,00
 
Wyślij e-mail rekomendujący ten artykuł
E-mail adresata
 
 
Dorota Miśkiewicz: Lubię być szczęśliwa
Zdolna, piękna, niezależna. W jej życiu jest wiele szczęśliwych trafów. Gdy ktoś lub coś ją drażni, przyjmuje to jako lekcję pokory i zgody na inność. Nie ma zadania, z którym nie potrafiłaby sobie poradzić. Dorota Miśkiewicz swoją pracą stara się uszczęśliwiać ludzi. Skończyła 40 lat, ma klasę, styl i – jak podkreśla – z wiekiem ma w sobie coraz więcej akceptacji.
Czytaj cały artykuł

 
Twoje Imię i Nazwisko
 
Twój E-mail
 
 
Dodaj swój komentarz do artykułu.
 
Komentarz
Autor
 

Wasze Komentarze

Jeszcze nie skomentowano powyższego artykułu.

Wszystkie komentarze są własnością ich autorów. Autor ponosi pełną odpowiedzialność za treść wpisu. Jeżeli wynikną z tego konsekwencje prawne, planetakobiet.com.pl może przekazać wszelkie informacje stronom zainteresowanym na temat danego użytkownika oraz pomóc w jego zlokalizowaniu.

Konkursy

Wywiady z gwiazdami

Nasza Ankieta

Najprzystojnieszy polski aktor to?

zagłosuj
Moda   Trendy   Projektanci   Modna w ciąży   Ciekawostki   Porady stylisty   Zdrowie i Uroda   Zdrowie   Uroda   Make-up   Rozmaitości   Kącik kulinarny   Z życia wzięte   Wielki świat   Motoryzacja   Nasze dzieci   Porady   Nasz ślub   Kultura   Muzyka   Kino   Teatr   Książka   Sztuka   Konkursy   Konkurs SMS-owy   Konkurs książkowy   Konkurs muzyczny   Wywiady z gwiazdami   Kominek    
Copyright © 2024 Planeta Kobiet. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie L77 - Strony internetowe Strony internetowe